Pytanie się rodzi, gdzie jest umiejscowiony autorytet Kościoła? Czy, jak to twierdzi Kościół rzymski, jest wyłączną domeną duchowieństwa? Czy to oni mają prawo wyznaczać w co Kościół ma wierzyć, co wyznawać, co ma czynić, kogo przyjmować na członków a kogo odrzucić? Czy może autorytet ten umiejscowiony jest
w samym Kościele – to jest w całym ciele wiernych? To jawi się jako radykalne pytanie, to, które dotyka esencji spraw i określa przeznaczenie człowieka. Jeśli cała władza przynależy do duchowieństwa, wtedy lud jest praktycznie zobowiązany do biernego posłuszeństwa we wszystkich kwestiach wiary i postępowania; gdyż wtedy wszelkie prawo do prywatnego rozeznania jest wykluczone. Jeśli zaś autorytet ten jest umiejscowiony w całym Kościele, wtedy ludzie mają prawo do odgrywania znaczącej roli w podejmowaniu decyzji we wszelkich sprawach dotyczących doktryny, nabożeństwa, porządku i dyscypliny. Publiczne przyznanie tego prawa ludziom w czasie Reformacji obudziło całą Europę. Był to rodzaj apokaliptycznej trąby, to jest, trąby objawienia, tuba per sepulchra sonans, wzywającej martwe dusze do życia; budzącej ich do świadomości władzy i ich praw; władzy ustalania praw i uchwalania zobowiązania ich przestrzegania. To był koniec tyranii Kościoła we wszystkich prawdziwie protestanckich krajach. To był koniec teorii, że lud jest ograniczony tylko do biernego posłuszeństwa w sprawach wiary i postępowania. To było istne uwolnienie jeńców, otwarcie drzwi więzień tym, którzy tkwili tam w kajdanach; było to wyprowadzenie ludu Bożego na wolność, gdzie Chrystus czyni ich wolnymi.
To jest właśnie powód, dla którego swoboda obywatelska podąża za swobodą w dziedzinie religii. Gdyż teoria, iż wszelka władza Kościoła tkwi w ukonstytuowanej boskim zrządzeniem hierarchii rodzi teorię, że wszelka świeca władza przynależy do z Bożego prawa danych królów i magnaterii. Natomiast teoria, że autorytet Kościoła tkwi w samym Kościele, a osoby funkcyjne w Kościele są sługami tegoż, z konieczności rodzi teorię, iż świecka władza umiejscowiona jest w ludzie, a świeckie władze są na usługach ludu. Te teorie Bóg złączył ze sobą i żaden człowiek nie może ich rozdzielić.
I było to dziełem nieomylnego instynktu nieszczęsnego króla Anglii, Karola, iż zawołał: „jak bez biskupa, to i bez króla!” przez co rozumiał on, że jeśli nie ma despotycznej władzy w kościele, to i takiej nie może być w państwie, lub, jeśli jest wolność w Kościele, to będzie i w państwie.
Ale ta wspaniała protestancka i Prezbiteriańska zasada jest nie tylko regułą wolności, ale i zasadą porządku. Po pierwsze, gdyż ta władza ludu jest podległa autorytetowi nieomylnego Słowa; i po drugie, ponieważ egzekwowanie jej powierzone jest właściwie powołanym sługom Kościoła. Prezbiterianizm nie rozwiązuje ugrupowań władzy, aby zamienić Kościół w tłum. Bo choć uwolniony od autokratycznej władzy hierarchii, to pozostaje on jednak pod władzą prawa Chrystusa. Kościół w swym stosowaniu prerogatyw władzy ograniczony jest Słowem Boga, które poddaje rozum, serce i sumienie. My po to przestajemy być na usługach człowieka (hierarchii), aby stać się sługami Boga. Zostajemy podniesieni do wyższej sfery, gdzie doskonała wolność łączy się z absolutnym poddaniem.
Wykład ten został wygłoszony na spotkaniu Presbyterian Historical Society podczas rocznicowego zjazdu w Filadelfii, w czwartek wieczorem 1 maja 1855 roku.